"Before the rain" (Zanim spadnie deszcz) to francusko-angielsko-macedońska produkcja z 1994 roku. Akcja rozgrywa się zarówno na wyspach jak i w Macedonii, ale to w ojczyźnie Milcho Manchevskiego bije serce opowieści.
Podstawowa refleksja jaką podsuwa film to stwierdzenie, że świat rządzi się jednymi prawami. To mikrośrodowisko (w skali świata) steruje naszym trybem myślenia i wyznacza nam ramy, które albo stają się nienaruszalnymi ścianami albo są tylko dyktą, podziurawioną przez pociski naszych własnych przekonań różnego kalibru.
Wojna jest naszpikowana ludzkimi kaprysami. Nawet jeśli nie nazywamy jej po imieniu, to obserwujemy na każdym kroku żniwo, które pleni się pod jej płaszczem.
"Czas nigdy nie umiera
Koło nie jest okrągłe"
Wojna ma w sobie cząstkę ze wszystkiego. Wojna ma w sobie twarze kobiet i mężczyzn, nienawiść, spokój, chronografy, które zawsze wydają się spóźniać, nawet melodie... Jedynym co nie tyka się wojny jest natura.
Należałoby się zastanowić gdzie jest ten moment, w którym człowiek traci węzeł łączący go z naturą, a w którym momencie traci wszystko. Aleks, główny bohater filmu musi wrócić do "niczego", gdy paradoksalnie ucieka właśnie przed "niczym". Nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca w Londynie, czuje się zespolony z miejscem, gdzie zostawił część siebie. Wraca do Macedonii.
"Świat urządził sobie cyrk"
a potrzebował jedynie areny, na której mógłby odegrać pozornie nieistotną rolę. Świat zachodu można tu porównać do suflera - osoby, o której znaczeniu często się zapomina, bo niewidzialna dla oczu audiencji siedzi pod deskami sceny i szepce słowa, które rozpierzchają się po sali dopiero głosem aktorów. W "Zanim spadnie deszcz" to Bałkany są sceną.
"- Widzę.
- Nie. Tylko patrzysz." Część szczęściarzy, którym udało się za otrzymane od losu bilety zasiąść na widowni, obserwuje. Pozostała część pisze scenariusze. Wydaje mi się, że tak, jak biernych widzów nie można oceniać za treści spektakli, tak my nie powinniśmy czuć się winni sytuacji na południu. Jednak co zarzucić tym, którzy pociągają za sznurki i piszą scenariusze?
Film jest zbudowany jak elipsa. Fenomenalny zabieg reżyserski pozwala nam dostrzec wszystkie założenia, które według mnie chciano przedstawić. Mówi się tu nie tylko o uniwersalnych prawdach jak przemijalność czy regułach rządzących życiem. Cierpliwy widz doczeka bowiem sceny deszczu. Bo przecież po każdej suszy musi spaść kropla. Film zaczyna się i kończy w tym samym miejscu i czasie, lecz widz bogatszy już o wydarzenia całej fabuły, czuje że jest już zupełnie gdzie indziej. Koło nie jest przecież okrągłe.