Powered By Blogger

sobota, 8 października 2016

Deszcz. Zanim spadnie.

Obraz znaleziony dla: before the rain


"Before the rain" (Zanim spadnie deszcz) to francusko-angielsko-macedońska produkcja z 1994 roku. Akcja rozgrywa się zarówno na wyspach jak i w Macedonii, ale to w ojczyźnie Milcho Manchevskiego bije serce opowieści.

Podstawowa refleksja jaką podsuwa film to stwierdzenie, że świat rządzi się jednymi prawami. To mikrośrodowisko (w skali świata) steruje naszym trybem myślenia i wyznacza nam ramy, które albo stają się nienaruszalnymi ścianami albo są tylko dyktą, podziurawioną przez pociski naszych własnych przekonań różnego kalibru.


Wojna jest naszpikowana ludzkimi kaprysami. Nawet jeśli nie nazywamy jej po imieniu, to obserwujemy na każdym kroku żniwo, które pleni się pod jej płaszczem.

"Czas nigdy nie umiera
Koło nie jest okrągłe"

Wojna ma w sobie cząstkę ze wszystkiego. Wojna ma w sobie twarze kobiet i mężczyzn, nienawiść, spokój, chronografy, które zawsze wydają się spóźniać, nawet melodie... Jedynym co nie tyka się wojny jest natura.

Należałoby się zastanowić gdzie jest ten moment, w którym człowiek traci węzeł łączący go z naturą, a w którym momencie traci wszystko. Aleks, główny bohater filmu musi wrócić do "niczego", gdy paradoksalnie ucieka właśnie przed "niczym". Nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca w Londynie, czuje się zespolony z miejscem, gdzie zostawił część siebie. Wraca do Macedonii.

"Świat urządził sobie cyrk"
a potrzebował jedynie areny, na której mógłby odegrać pozornie nieistotną rolę. Świat zachodu można tu porównać do suflera - osoby, o której znaczeniu często się zapomina, bo niewidzialna dla oczu audiencji siedzi pod deskami sceny i szepce słowa, które rozpierzchają się po sali dopiero głosem aktorów. W "Zanim spadnie deszcz" to Bałkany są sceną.

"- Widzę.
- Nie. Tylko patrzysz." Część szczęściarzy, którym udało się za otrzymane od losu bilety zasiąść na widowni, obserwuje. Pozostała część pisze scenariusze. Wydaje mi się, że tak, jak biernych widzów nie można oceniać za treści spektakli, tak my nie powinniśmy czuć się winni sytuacji na południu. Jednak co zarzucić tym, którzy pociągają za sznurki i piszą scenariusze?

Film jest zbudowany jak elipsa. Fenomenalny zabieg reżyserski pozwala nam dostrzec wszystkie założenia, które według mnie chciano przedstawić. Mówi się tu nie tylko o uniwersalnych prawdach jak przemijalność czy regułach rządzących życiem. Cierpliwy widz doczeka bowiem sceny deszczu. Bo przecież po każdej suszy musi spaść kropla. Film zaczyna się i kończy w tym samym miejscu i czasie, lecz widz bogatszy już o wydarzenia całej fabuły, czuje że jest już zupełnie gdzie indziej. Koło nie jest przecież okrągłe.

środa, 10 grudnia 2014

Dziś 26 lat temu

"Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną"

mówi Krzysztof Kieślowski z ekranu w filmie otwierającym serię Dekalog. To specyficzne, biorąc pod uwagę jego stosunek do wiary. Bo jakiś stosunek mieć trzeba i to właśnie jest clue filmowej wypowiedzi Kieślowskiego: twój stosunek do Boga.

On sam w Niego nie wierzy. Nie wierzy w Boga, bo nie wierzy w ludzi. Patrząc na ówczesne społeczeństwo, na sytuację ogarniającą szary kraj Kieślowski nie ma nadziei i mówi tylko dla żartu kilka lat wcześniej: "Gdyby ludzie przestrzegali 10 przykazań życie wyglądałoby inaczej".
Gdy kolega Krzysztof  Piesiewicz podsuwa mu pomysł na nakręcenie Dekalogu Kieślowski szczerze się śmieje. Potem jednak patrzy na otoczenie, patrzy na ludzi, którzy nie wiedzą po co żyją i stwierdza, że może nie jest to tak do końca zły pomysł. Do tego doszedł jeszcze jeden motyw:
10 filmów oznaczało pierwszy film dla dziesięciu artystów, którymi "opiekował się" Kieślowski
w zespole filmowym "Tor". Kierował nim pod nieobecność będącego w zagranicznych rozjazdach Zanussiego. Miał wspierać młodych artystów, a dzięki Dekalogowi 10 z nich miało stworzyć swoje dzieło.

Dekalog miał mieć formę cyklu z powodu wymogów Teatru Telewizji, a także wspólnym ustaleń panów Krzysztofów że nie będzie to jedna produkcja.

 Tematyka jest szeroka, stara się nie zahaczać jednak o politykę. Trauma w Polsce po okresie stanu wojennego nie ma wątków, które dobrze się kojarzą, wiec Krzysztof Kieślowski czasów współczesnych używa jedynie jako tło dla swoich "historii". A w nich znaeźć można wiele, bo jego stosunek do świata jest bardzo otwarty: Jaki by nie był stosunek do Kościoła – ja nie należę do fanatyków w tym względzie. Każdy podjęty przez niego temat jest przeanalizowany "bardziej głęboko, niż szeroko". Zaleta.

Scenariusz I części Deaklogu został napisany na samym końcu! Dopieszczany, jako najważniejszy, był tworzony przez wiele godzin w trakcie rozmów przyjaciół Krzysztofów. Gdy praca trwała już prawie rok Kieślowski za bardzo zżył się ze stworzonymi dziełami i zdecydował że sam nakręci cykl.

Mimo początkowych problemów z produkcją, reżyser wyszedł na prostą a w każdym odcinku grali tacy aktorzy, jak Daniel Olbryski, Jerzy Stuhr, Bogusław Linda. jednak najbardziej tajemnicza
i zarazem charyzmatyczną postacią, która w różnych przebraniach przewija się przez cały
cykl Kieślowskiego jest Artur Barciś.
- Zadzwoniłem do Krzysztofa i zapytałem go kogo mam zagrać.
- Nie wiem. - odpowiedział
Postanowił więc uosabiać tajemnicę całego Dekalogu, będąc postacią x, o której nic nie wiemy.

Filmy kręcono w różnych warunkach, w różnych częściach Warszawy i na jej obrzeżach.
Cykl powstawał prawie 2 lata, a całość reżyser podsumował słowami:


sobota, 15 listopada 2014

Recenzja filmu Śmieć

Czas i miejsce akcji: współczesne brazylijskie przedmieścia  

1. Śmieć na wysypisku = człowiek w miejscu pracy

Na to wysypisko co dzień przychodzą masy, w których tli się nadzieja na znalezienie paru przedmiotów, które można by komuś za parę groszy wcisnąć. Pracują w słońcu, w niewyobrażalnym brudzie, między rojami much - tu każdy bez wyjątku pnie się na szczyt śmieciowej góry- mężczyźni, kobiety, dzieci.
Wszystko zaczyna się od portfela, znaleziska 11-letniego Raphaela. Oprócz pieniędzy znajduje w nim dokument właściciela, a także bloczek zdjęć, z których uśmiecha się do niego rówieśniczka. To decyduje o tym, że chłopak z portfelem się nie rozstaje. I to napędza machinę.
Portfel okazuje się być niezwykle ważnym przedmiotem, którego szukają niezwykle ważni ludzie. Bestialska policja pozbawiona skrupułów postanawia, nie zważając na cenę, wyrwać go z rąk małego Raphaela. Rąk, które coraz silniej zaciskają się na zdobyczy, gdy chłopak wraz z dwójką przyjaciół odkrywa jego kolejne sekrety.


2. Realia

Być może niebezpodstawnie zarzuca się twórcom przerysowanie brazylijskich realiów w zbyt czarno-białych barwach. Wśród faweli panoszy się niewyobrażalna bieda, mieszkańcy są traktowani przez organy państwa jak robactwo. Sami cierpią na mnóstwo chorób wywołanych przez warunki, w jakich żyją. Według mnie sytuacja jest przedstawiona jasno i przejrzyście, lekko podkoloryzowana. Uważam to jednak za plus filmu, który pozwala europejskiemu widzowi zorientować się w sytuacji, obrać stosowne stanowisko (czytaj: znienawidzić współczesną burżuazję i policję), zidentyfikować się z bohaterami i w końcu zostać porwanym przez historię jak przez brudną baśń.

Poza tym warto dodać, że reżyserem "Śmiecia"jest Stephen Daldry - ten, który nakręcił "Billy Eliota", "Godziny" i "Strasznie głośno, niesamowicie blisko". Tak jak we wszystkich jego filmach, tak i tu emocje (nie tyle okazywane, ale buzujące w bohaterach) a także ich determinacja i chęć sięgania po marzenia odgrywają kluczową rolę.

Podsumowując: Produkcja "Trash" jest dziełem, które z pewnością umieściłabym na liście filmów, które trzeba obejrzeć w tym roku. Tak jak każdy film rzuca inne światło na osobiste problemy, pokazuje zupełnie inny świat i zrywa z oczu zaślepki. Ponadto ujmuje bohaterami, którzy z brudnymi piętami i bananem na buzi pędzą ile sił w posiniaczoncyh nogach w lepsze jutro.

poniedziałek, 22 września 2014

Miasto 44 - recenzja+powstawanie






Cel był taki, żeby ludzie, w szczególności młodzi, którzy pójdą na ten film, wyszli z niego bez komentarza na ustach. Właśnie tak. Ze mną im się udało.

Historia jest wstrząsająca, brutalna i bezlitosna. A co najgorsze niczego ludzkości nie uczy. Daje się wymazywać z pamięci jak wczorajszy deszcz. Komasa wziął na muszkę powstanie warszawskie
z nierozerwalnym odeń pytaniem: i po co to wszystko? 

 
 
 
"Porazić epickością" 

Film wspina się na wysoki pułap. I na ścieżce efektów specjalnych, które sprawiają, że produkcja nie przypomina sflaczałego, patriotycznego polskiego odgrzewanego befsztyku, a jest prawdziwą dawką skuteczną, żeby historii nie zapomnieć. Ta historia rzeczywiście poraża (a nie-razi!) bo bazuje na emocjach. Można by pomyśleć, że nie da stworzyć się patchworku z nowoczesnej muzyki wirującej pomiędzy jej czarno-białymi przodkami, emocji wywołujących dreszcze i historii miłosnej, których było już przecież od groma. Wielki Gatsby pokazał nam, że się da. Ale Komasa idzie o krok dalej. Dodaje do tego historię prawdziwą. Choć w bólu czasem trudno uwierzyć, że wydarzyła się naprawdę. Ubiera ją w szal efektów w rozmiarze Supersize, które są mrugnięciem do widza. Reżyser je dopieszcza i się nimi bawi. To niewiarygodne, że mu się udało. To niesamowite. 


"Za dużo seksu w tym filmie?"

Komentarze, z którymi spotkali się nie tylko sami producenci, ale też aktorzy z pogardą odnosiły się do scen, nazwijmy to. "erotyzmu". Dużo jest pocałunków, trochę nagości i dzikość. Dzikość spojrzeń i dzikość działań zręcznych dłoni, drżących o jutro. Ale przez zmysły przemawia natura człowieka - niepohamowana nie tylko w obliczu śmierci, zaglądającej nam w oczy przez niemieckie źrenice. 
 


Jak rodziło się "Miasto"...

1. Reżyser 

25 milionów złotych i 8 lat kręcenia. Jak zderzyć tą wielką machinę ze świeżością, która bije od aktorów, mających dotąd niewiele wspólnego z kamerą? Jan Komasa mówi o tym, że producenci wyglądają za horyzont po ciekawe pomysły na fabułę, a tymczasem mało kto sięga do korzeni,
by utkać coś z tego, co mamy. A jeśli już ktoś się tego podejmuje to jest to domek z kart, na który media wylewają pomyje przez następne 2 lata. (czytaj:Bitwa Warszawska) By oderwać Polsce metkę słabego kina Komasa skupił się na tym, żeby produkcja mogła dotrzeć do szerokiej publiczności. Pokazuje coś znanego, lecz splata to z czymś zupełnie nowoczesnym. Wynikiem jest bomba, a może granat który ze świstem przelatując przez nasz umysł wciska nas w fotel.


2. Aktorzy

Jan Komasa wyłapuje nowe twarze. Józefa Pawłowskiego (Stefan) i Annę Próchniak (Kama) zgarnął z kastingu, przekonany o tym, że w filmie pojawić się muszą. Ryzyko, bądź co bądź istnieje, nawet minimalne, i za tą odwagę, której reżyser nawet nie zauważa najbardziej go podziwiam.
W wywiadzie mówi, że to producent powinien martwić się o to, czy ten film będzie pociągając dla widza. Aktorzy muszą przesuwać pewne granice, których dotąd nie doświadczyli w prawdziwym życiu i warto pomyśleć czy nie jest to dobra dla życia lekcja. Aktorzy spotykali się z powstańcami, rozmawiali z nimi, nie tylko o powstaniu, ale także w trakcie kręcenia, wymieniając opinie. 
Myślę, że o żadnej z postaci, które wystąpiły w "Mieście".. nie można powiedzieć, że nie była wyrazista. Gdyby powyciągać z szeregu kolejne postacie dostaniemy paletę tak barwnych osobowości, że trzeba przyznać aktorom talent. Za to, że te osobowości  stworzyli. 

Zofia Wichłacz, grająca główną bohaterkę dostała Złotego Lwa za rolę Biedronki.
Na filmie razem z Józefem Pawłowskim na oficjalnej sesji.



3. Dirlewangerowcy
Historia, będąca ich konikiem dostarcza im zarówno napędu do działania, ale też - szczęściarze - pracy. Kim są tajemniczy jegomoście? Jest to grupa rekonstrukcyjna. Przedstawiają wszystkie jednostki walczące w całej Polsce. Sami są z Warszawy, dlatego ten projekt jest akurat wyjątkowy- wielu ich przodków walczyło w powstaniu. Zaopatrują garnizony, dostarczają broni i mundurów - lecz są bezstronni - dla partyzantów, dla Niemców i dla oddziałów AK. 


 

 


piątek, 12 września 2014

Dzisiejsze premiery!



Dziś mamy wysyp produkcji, których oryginalne tytuły bynajmniej nie brzmią, jak te nasze. Polscy tłumacze robią co mogą, żeby przemycić swoje..no właśnie. Idee? Trudno mi pojąć jak wygląda droga od zapisanego ręką reżysera tytułu do miliardów bilbordów, ale zajmę się kiedyś i tym ;) Jest o czym pisać.

Na pierwszy ogień najbardziej oczekiwany, przynajmniej przeze mnie
"Zostań, jeśli kochasz" 
a może "Jeśli zostanę" (w dosł.od oryginalnego "If I stay"). Czyżby komercyjny romantyzm walił tu drzwiami i oknami? Ależ skąd ;)
Romantyzm być musi, bo to melodramat dla młodego pokolenia. W końcu? Było pare niszowych produkcji, które sceną nie zawładnęły np. niedawne "Gwiazd naszych wina" albo znakomite "Now Is Good". Na upartego dałoby się także podczepić tu "Kochanków z księżyca". A poza tym? Niewiele. Fajnie, że stworzono film dla widza, który mając *naście lat potrzebuje określonych historii
i wzorców, w które obfituje życie, poznać chociażby z ekranu. I oto mamy. Produkcję, której motorem napędowym jest Chloe Moretz, z pięknym soundtrackiem w tle. Doskonałą na wrześniowy wieczór.
"To nie jest film dla starych ludzi." - sypią gromy recenzenci filmwebu.
Być może dlatego, że narratorką filmu jest jego główna bohaterka, a kolejne sceny relacją z jej pamiętnika. Patrzy na świat swoimi oczami uwiarygodniając całą fabułę.
Głównym tematem filmu jest życie, które potrafi być zarówno piękne oraz radosne, jak też kruche
i nieobliczalne. 

"Gdybym tylko tu był" 
Jeśli macie ochotę na bliższe przyjrzenie się przymrużonym okiem związkom...rodzinnym to powinniście wybrać się na tą produkcję. Utrzymany w komediowej konwencji dramat, który trafił 
 do sudancowców jest filmem o 35-latku, który układa sobie życie. Producenci bazują na tym, co jest, a problemy interpersonalne i brak dobrych relacji w rodzinie to codzienność. Niestety.
 "Obliczony na łatwe wzruszenia i pełen wyświechtanych frazesów." - grzmią recenzenci. Jeśli jednak jesteście wygłodniali dobrej indie-rockowej muzyki to ten film zasyci was na długo.

Jest jeszcze coś mocniejszego. "Zanim zasnę" z gwiazdorską obsadą może być naprawdę czymś dobrym. Gdybyście tak budzili się co dzień i musieli uczyć się od nowa swojego życia? Gdybyście nie rozpoznawali otoczenia, najbliższych, ani nawet siebie? Mam nadzieję, że reżyserzy sprostali tematowi, a maski, które przydzielili aktorom nie są tylko gipsowymi odlewami. Choć opinie są znów częściowo negatywne (recenzenci filmwebu chyba poddali się jesiennej depresji!) i czytamy, że "Zanim zasnę" bliżej do telewizyjnego melodramatu (i to nie produkcji HBO) niż do pełnokrwistego thrillera psychologicznego.: to myślę, że film znajdzie swoich amatorów.
 

czwartek, 11 września 2014

Richard Kiel-kolejny,który zniknął za kurtyną






Być może nie znaliście tego aktora i gdy usłyszeliście dziś w radiu "nie żyje Richard Kiel znany z filmów o Bondzie i Szczęk" zastanawialiście się, o którego ze złoczyńców chodzi. Aktor nie należał do łamaczy kobiecych serc i trudno pomylić go z Brade,m Pitem, co absolutnie nie znaczy, że nie był charakterystyczny.
1. Niegroźny gigant
Aktor miał 217cm wzrostu i mocną posturę.
Tu na zdjęciu z rodziną.

2. Ujmujący blaszany uśmiech
Znany z "Szpiega, który mnie kochał". Niezniszczalne, kobaltowe zęby były oprócz jego siły asem w rękawie w walczył z Bondem.

3. Życiowy człowiek
Mogliście spotkać go w klubie nocnym, a nim wszedł na filmową drogę sprzedawał też działki cmentarne. nNapisał autobiografię Making it BIG in the Movies.

Uważam, że rola jego życia to "Sławny wielki facet ze srebrnymi zębami" z Inspektora Gadżeta. :D 
Myślę też, że to dobry moment na melancholijne spojrzenie na scenę, z której klatka po klatce odchodzą kolejne postacie. Ze sceny razem z przedawnionymi technikami znikła czerń i biel. Postacie przestały należeć już do konkretnych obozów,bo oprócz wyboru DOBRA i ZŁA mają do sprostania psychologicznym rozterkom współczesnych realiów. Bardziej rozstrajają, niż śmieszą. Problemem nie jest skok z dachu rozpędzonego pociągu, lecz kolejny zdradzający mąż i problemy z  niezrozumieniem przez najbliższych. Rozwijająca się w nieskończoność szpula pomysłów współczesnych twórców wtłacza na scenę postacie liche i wątłe, które dzięki przełomowym wydarzeniom zesłanym im zza kulis zostają KIMŚ WIELKIM. Ludźmi sukcesu. Niedługo nie będzie na tej scenie także szarości. Bo czy nie jest tak, że każdy z nas jest przekonany o swojej wyjątkowości i odrębności? Dlaczego więc nie mamy oglądać na ekranie bohaterów podobnych do nas?! A właśnie. Dobrze byłoby zdążyć z dojrzeniem aktorów. Już niebawem bijący gwiezdny blask zdolny jest nas oślepić. Bywa.

czwartek, 3 lipca 2014

Dziś 86 lat temu

czyli 3 lipca 1928 roku

John Logie Baird, zwany później ojcem telewizji, niczym magik zza pazuchy wyciąga czerwone i niebieskie szarfy. Jest i kask policyjny, mężczyzna pokazujący język, żarzący się czubek papierosa i bukiet czerwonych róż. 
Ta osobliwa mieszanka to  pierwsza transmisja w kolorze.  
System kolorowej telewizji opiera się na zastosowaniu trzech tarcz Nipkowa z czerwonym, niebieskim i zielonym filtrem.

To już drugi krok na telewizyjnej ścieżce, bowiem pierwsza transmisja czarno-biała miała miejsce kilka miesięcy wcześniej-w styczniu. 

No dobrze, ale na czym by tu ją obejrzeć? Na całej ulicy ani jednego sąsiada z odbiornikiem! Takie czasy... Kolorowa transmisja nie zda się na nic, gdyż 6 lat później w Polsce działało dopiero 25 odbiorników telewizyjnych krajowej produkcji... Dopiero 22 lata później w USA jest 1,5 mln telewizorów (przede wszystkim do odbioru programu czarno-białego) i rozpoczyna się masowa produkcja jak i szał na telewizję, która jest przejawem luksusu coraz bardziej realnego dla przeciętnego Nowaka, a raczej Browna.

Dziś telewizor nie jest już dla nas symbolem luksusu, ani nie daje +10 do prestiżu. Niestety, nie jest też czymś co łączy zwaśnionych sąsiadów ani - nie ukrywajmy-zbiera rodzinę na kanapie. Ot kolejny gadająco-piszczący grat w naszym zagraconym, głośnym życiu. Myślę, że John Baird byłby zawieszony.



czwartek, 19 czerwca 2014

Jesteśmy z tego samego materiału co nasze sny...


...napisał kiedyś William Szekspir.

Dziś, w 77 rocznicę śmierci James'a Matthew Barrie'go - autora Piotrusia Pana, chcę napisać właśnie o marzeniach. Słowie kluczu do wnętrza wielkiej machiny jaką jest kino. 

Macie bilety?

Biletem do krainy marzeń jest tylko wasza wyobraźnia. Nawet jeśli dawno nie oliwiona, zardzewiała albo okurzona, nadal jest zdolna do użytku! Wystarczy ruszyć jedną zębatkę, a cały mechanizm zacznie działać tak, jakby nigdy nie wyszedł z wprawy.
Nie bójmy się marzyć. Nie wstydźmy się chęci przygody, chęci poczucia wiatru we włosach, chęci stania się kimś innym. Marzenia są przecież cząstką nas.

Dozwolone do lat 18?

Otóż nie! Ten próg, który przestępujemy może sugerować nam tylko jedną rzecz: że teraz przynajmniej będą traktować nas na serio! Myślicie, że jesteście najstarsi na tej łajbie?
Rzućcie okiem na pokład:
pisarze (specjalizacja: smoki), baśniopisarze, wierszokleci (ulubiony temat: wróżki),
twórcy filmów (ci byli już w tylu magicznych krainach, że mogą służyć za przewodników)
scenarzyści (nie widać ich? och, to dlatego, że wtopili się w tło), ilustratorzy i masa innych zwariowanych osób, bez których droga do krainy magii byłaby zapomniana.
Wszyscy oni z uporem próbują oprócz realnego świata tworzyć równoległe krainy bardziej pachnące, żywsze i bardziej różnorodne, a także mniej złe. 
W każdym filmie znajdziemy motyw marzeń. Odnajdziemy go w tonach książek. To pociągające.


tego Marzyciela chyba znacie ;)

Ahoj Piraci! Kotwica w górę! Rozwinąć żagle! Kurs na Tortugę!




Każdy ma inny cel, do którego dąży. A jeśli naprawdę chce go osiągnąć sznurek, po którym zmierza jest coraz krótszy.
Dziecięce pragnienia, choć wydają się często nierealne, naiwne i przesycone kolorami tęczy są kwintesencją tego, co nazywa się marzeniem. A gdy dorośniemy? Tym lepiej. 
Bo przecież marzenia się nie starzeją, a między nimi a realnością warto stawiać znaki równości.



Życie człowieka ma kolor jego wyobraźni.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Tęskniliście za Bondem?

Świetnie, ja też! :D
W ostatnim z wywiadów ten człowiek...
Sam Mendes I
(jeśli nie wiecie kto to, musicie dotrwać do końca)

...ujawnił (ach, jakże dramatycznie to brzmi!) że Bond 24 będzie kontynuował wątki rozpoczęte
w "Skyfall". Wątpię, żeby jakikolwiek film o Bondzie wrył mi się w pamięć na tak długo jak Skyfall
i aby jakiś bondowski soundtrack leciał w pokoju przez tyle tygodni. Adele biła wówczas rekordy na listach przebojów, na liście Merkurego utrzymywała się 40 tygodni, kilka razy pod rząd będąc
na szczycie. Nic dziwnego - twórcy się spisali, film był dopięty na ostatni guzik.

 Z początku nie chciał wracać do Bonda. Lecz później stwierdził, że obsadzając nowe postacie otworzył ścieżkę do stworzenia kolejnej części tej dwu-częściowej historii.
“I cast a new M, I cast a new Moneypenny, I cast a new Q, I cast a new Tanner. 
I felt there was a way to create the second part of a two-part story.”  
Nie twierdzi, że narracja będzie ta sama, ale nie sposób będzie przeoczyć związku między dwiema produkcjami.
Fajnie. 
Zdjęcia do "Bonda 24" zaczynają się w październiku. Na razie wiadomo, że w obsadzie znajdą się:
  • Daniel Craig (Bond ze Skyfall, a także Casino Rayal i innych, Mikael z Dziewczyny
    z Tatuażem)
  • Ralph Fiennes (beznosy Voldemort, uroczy pan Gustav z Gran Budapest Hotel)
  • Naomie Hariis (szaleńcza Tia Dalma z Piratów z Karaibów)
  • Ben Whishaw (nawiedzony morderca-Jan Baptysta z Pachnidła, Q-geniusz ze Skyfall)

A teraz rozwiązanie zagadki dla niewtajemniczonych:
Na imię mu Samuel. Sam Mendes. 
Angielski reżyser, ojciec American Beauty, dróg do zatracenia i do szczęścia.
Tylko wygląda tak groźnie. Jeśli posłuchacie go przez chwilkę prawdopodobnie, tak jak ja, zapragniecie obejrzeć go na ekranie we własnej osobie. Wydaje się bardzo sympatyczną postacią
Tu zdjęcie z planu "Skyfall".


sam-mendes-skyfall-image

wtorek, 10 czerwca 2014

Nostalgiczna wyprawa po słońce, czyli And While We Were Here

Tęsknota za latem. Czy was też często dopada? Figlarne spojrzenia za promieniami słońca
i upragnione zapachy wieczornych różowych obłoków. Poczucie, że jest się wolnym, prawdziwie wolnym, jak fale przemierzające niezgłębione połacie mórz.
And While We Were Here jest umiejscowiony właśnie w letnim klimacie, włoskich krajobrazach, pośród palmowych liści i zimnych murów.

Przedstawmy bohaterów:
1. Zapracowany Nonsens
Ma brązową altówkę, białą koszulę, czarny portfel i żonę. Właśnie w takiej kolejności. Zabiera ją na dwutygodniowy wyjazd do Włoch, gdzie będzie grać koncert.
2. Niezdecydowana Chaos
Jest młodą, piękną pisarką. Poszukuje sensu życia, istnienia. Może to przez niedoświadczenie wydaje się jakby miała zupełnie wyblakłą osobowość..
3. Prześladowca, którego nie chce się zgubić
To charyzmatyczny, brązowooki, otwarty umysł, którego towarzystwo

Film zaczyna się w pociągu. Mąż i żona trzymają książki. Są zaczytani. Nie. To tylko pozory. Tak naprawdę on śpi, a ona wyobraża sobie wakacyjne momenty. Są szczęśliwym, kochającym się małżeństwem. Nie. Już po kilku scenach jesteśmy pewni, że nie. Wszystkiemu winna jest cisza, która nieustannie wpycha się pomiędzy nich. Uduchowiona kobieta zostaje sama ze swoimi rozważaniami. Faceci nie zastanawiają się nad życiem podmiotów lirycznych. Cisza. On poświęca czas na wielogodzinne próby, a ona nie mogąc znieść nudy, postanawia wybrać się promem na wyspę.

- Parlare inglese?
Dziewczyna pyta napotkanego przechodnia o drogę do zamku. Gdy odchodzi, ten zdejmuje buty
i biegnie za nią. Od razu widać, że nie mamy do czynienia z postacią szablonową, szytą na miarę. Jak określić szaleńca? - ktoś spyta. Właśnie po kruchych, nic nie znaczących gestach, którymi zjednuje sobie naszą sympatię. 


"- Postanowiłem nauczyć się na pamięć miłosnych sonetów Michała Anioła po angielsku
i w oryginale. 

- Nie żartuj. Myślałam że Michał Anioł był gejem.
- Co nie przeszkadzało mu jej kochać."
Scena w której recytuje po włosku jeden z nich jest jedną z moich ulubionych. Nie wiem czy to zasługa włoskiego, pięknej scenerii czy uroku osobistego ale emanuje magią i nie sposób oderwać od niej oczu. A przecież to zwykłe słowa, tworzące dopiero razem coś pięknego!  Chłopak ma 19 lat
i otwarty umysł. Role się zamieniają - teraz to kobieta jawi się jako realistyczna postać. 

"- Może chcę pisać o niczym?
 - Wszytko jest niczym."
Budzi się znajomość, która wschodzi jak słońce spragnione rozżarzonej ziemi. Jest wir przygód, noce, których nie ma i poczucie wolności. Czy nie tak definiuje się lato? 
Lecz główna bohaterka jest przecież mężatką. Ze wszystkiego na powierzchnię wynurza się samotność. 
"-Porozmawiaj ze mną!" krzyczy.
Narastające obawy,  niezdecydowanie i strach nieustannie mieszają się z uniesieniem
i pragnieniem... no właśnie, jakim? Jane musi odpowiedzieć sobie na pytanie czy tak naprawdę poszukuje przygód czy szczęścia. Chwile siedziałam z ta zagadką, gdy wtem odpowiedź pojawiła się na ekranie w tańcu, gdy zaczęli wirować na molo. No jasne! Przecież taniec jest uosobieniem wolności! Ona pragnie wolności! 


 Myślę, że jeśli właśnie wolność jest tym, za czym tęsknicie to powinniście obejrzeć And While We Were Here. Być może nie jest to odpowiedź na to jak ją zdobyć ani jak ją traktować, ale na pewno pokazuje jej wartość.



"- Czemu wciąż biegniemy?
- Nie wiem."

I jeszcze jedno. Bohaterka pisze książkę na podstawie wspomnień jej babci. A babcie, jak powszechnie wiadomo są skarbnicą wszystkich najważniejszych rzeczy na ziemi. Babcia Jane mówi:

"Nie bój się czasu. Czas można przestawić."

I z tym zdaniem żegnajmy odchodzącą wiosnę i witajmy lato.