Z racji tego, że zrobiło się już mroźno, wczoraj pierwszy raz ubrałam czapkę. Zawsze kojarzyła mi się z Kevinem - może dlatego, że w Nowym Jorku miał podobną ;) I własnie wczoraj złapałam się na tym, że już nie mogę się doczekać świątecznego wieczoru, gdy zasiądę na kanapie, przy włączonych lampkach choinki, trzymając w łapce pierniczka, otulona kocykiem, obejrzę sobie Kevina. Serio. Nie wiem, ile razy już to oglądałam i mam pełną świadomość tego, że ten film do genialnych nie należy. I że główny aktor jest zapijaczonym narkomanem. I że mnóstwo ludzi na hasło "sam w domu" ma odruchy wymiotne. Ale jakiś urok musi w nim, do diabła, być! Nie wyobrażam sobie Świąt bez tej produkcji. Gdyby zabrali Kevina, zabraliby mi cząstkę i dzieciństwa i obowiązkowy punkt z mojego "Christmas planu".
Już niedługo, troszkę ponad miesiąc... ;)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz