Miał być to miesiąc magii, wyciszenia się, nadrobienia zaległości książkowych i filmowych. Wymyśliłam nawet (osobiście uważam-zajebisty) grafik filmowy, w którym znalazły się takie pozycje, jak:
z tych bardziej romantycznych: Wichrowe wzgórza, Duma i Uprzedzenie, Piękne Istoty
z tych wspaniałych na maraton z młodszym bratem: powrót do Jasia Fasoli, maraton z Fineaszem i Ferbem (hej, a gdzie się podział Pepe? ;)) i z Pomocnikiem św.Mikołaja
z tych bajkowych (bo przecież kto w Święta nie chce poczuć sie znowu dzieckiem?): Kraina Lodu, Renifer Niko ratuje Święta. Na dokładkę Listy do M, jeden z niewielu polskich filmów, które naprawdę ogląda się z przyjemnością. A z żartów naprawdę można nie raz się pośmiać. To wszak wielki sukces!
I mimo, że jest połowa grudnia nie obejrzałam z cudownej listy prawie żadnej pozycji.
Poza tym nie ma śniegu.
I nie ma weny.
Chyba dopadła mnie zimowa depresja.
Dlaczego jeszcze nie czuje tej atmosfery? To dołujące :(

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz